wtorek, 29 maja 2007

kopara opada

     Opada, ale wcale nie z powodu przebrzmiałej już informacji z Gdyni, gdzie to jakiś koparkiewicz (?), zużywając jedno piwo na kilometr hulał po ulicach (i raptem wypił dwanaście piw - też mi osiąg - nie ruszając się z miejsca, potrafię spożyć więcej, choć z kiepskim skutkiem)
     Powody są ździebko inne. Media zwariowały.
     Pewnie, że to bylejaka konstatacja, bo tym zwariowaniu gada się już od zamierzchłych czasów; teraz jednak idzie nie tylko o tzw. oficjalne media, ale o jakieś zakręcenie nawet blogosfery - rzucamy się na jakieś w miarę atrakcyjne po wierzchu materiały i międlimy to, ile wlezie.
     Fakt, że koalicja rządząca nam co i raz podrzuca różne smakowite kąski (a i opozycja dłużna nie pozostaje), wypada jednak się zastanowić, czy te wrzutki nie są celowe, tj. czy w realu nie idzie o coś zupełnie innego, bo taka myśl co i raz mi się nasuwa.
     O co idzie np. ze sprawą takiego Mąciora. Po jaką cholerę zajmować się tym, czy jemu śmierdziało kiedyś z gęby, czy nie. Dla niektórych osobników on jest guru i tego się za skarby nie zmieni. Dla tych zaś, dla których on jest jakimś tam doradcą jakiegoś ministra, być może ważniejsza byłaby informacja, że to taki trochę bylejaki profesor - karnista publikujący w zasadzie tylko recenzje z jakichś świntych książek i nic więcej, i to od wielu, wielu lat. (Inna rzecz, że takich profów jest jakby więcej, czego przykładem miłościwie nam panujący. Z nim zresztą coś się chyba dzieje. I to dzieje się coś złego. Żeby przez prawie dwa miesiące docierało do niego, że mu żonę obrażono... Niezłe. Tak to wygląda mniej więcej jak staw, kiedy doń kamień wrzucić - te kręgi na wodzie tak się rozchodzą, rozchodzą... a zanim do brzegu dotrą...).
     Sprawa Miodka odżywa. Już się nie mówi, że był tajnym agentem, ale że pisał opinie dla cenzury. Pewnie pisał, być może komuś tym pisaniem mógł zaszkodzić. Ale skoro cenzorów nikt się nie czepia, to czemu się czepiać jakichś tam pomagierów. Może dlatego, że ci pierwsi mogą się teraz przydać. Poprzycinanie jednego z odcinków "Małej Brytanii" jakąś przesłanką za tym jest. Swoją drogą, trochę to śmieszne, kiedy się tnie, a w sieci od razu można znaleźć porównanie oryginału z wersją ocenzurowaną. Śmieszne, ale też i straszne, bo większość elektoratu aktualnej koalicji się o tym nie dowie, a jeżeli się dowie, to i tak będzie zachwycona.
     Kapuściński agentem. Jakby nie był agentem, to by nikt o nim nie słyszał. Ilu było bardziej od niego utalentowanych, genialnych, pełnych pomysłów, może nawet godnych Nobla, gdyby coś mogli zrobić. Ale nie mogli, bo odrzucili srebrniki, nie poszli na współpracę z komuchami, płatnymi zdrajcami, pachołkami rosji, nie sprzedali się. Milczeli, by nie legitymizować narzuconej dyktatury, okupacyjnego reżymu, i to milczenie i siedzenie gdzieś cichutko (i oliwienie od czasu do czasu wirtualnego kałacha zakopanego w ogródku) jest dziś ważniejsze niż wszystko, co udało się spłodzić jakoś tam umoczonym w komunę. Taka jest dosyć powszechna ocena - smutne tylko, że to w większości (jeśli idzie o tych starszych) to byli tak głęboko zakonspirowani twardzi patrioci, którzy te swoje pochowane od wojny obrzyny powyciągali dopiero, gdy w tiwi usłyszeli meldunek jakiegoś niewielkiego osobnika o wykonaniu zadania. Fajnie jest też, kiedy jakiś pacan wypisuje sobie zupełnie od czapy, że Kapuściński donosił na kolegów, brał za to kasę i kłamał przez całe życie. Za cholerę nie wiem, czy w tym coś jest, ale skąd rzeczony pacan o tym wie? Oficerem prowadzącym był? Inny (a może ten sam) - przyznając się, że nic R.K. nie czytał - wypisuje, że to esbecja zrobiła z Kapuścińskiego autorytet, a może to nawet on sam uznał się za autorytet moralny. Jak komuś do łba może przyleźć, że autorytet można nadać. Jakiś tam formalny pewnie tak, ale moralny?
     Gdzieś w tych okolicach lokują się też twierdzenia, że Lem, Miłosz, Kapuściński czy Szymborska to chwilowa moda. Pewnie nie tylko oni, bo minister oświaty sięgnął ostatnio po Gombrowicza i od razu odczuł złe skutki takiej lektury (przydałoby się śledztwo, jacy wrogowie takie miazmaty podrzucili). Dla niego złe, ale czego się dla ojczyzny nie robi i z miejsca zaproponował, by w szkółkach zamiast tego polakożercy Dostojewskiego nakazać czytanie tatusiowego koleżki z pron-u, czyli Dobraczyńskiego.
     Jakiś czas temu kolosalna afera z piratami od napisów. Zamykanie portalu, tupanie jak cholera, liczenie strat, jakie ta działalność przynosi (nota bene liczy się tak jak zawsze, tj. kiedy się złapie na placu chłopaka z kilkoma płytami z Photoshopem albo Acrobatem, to się to mnoży przez cenę sklepową i mamy stratę - tak jakby każdy, kto parę razy w życiu miał użyć takiego programu, leciał od razu kupować) i większość klaszcze zachwycona. Przecież to złodziejstwo... Nazywajmy rzecz po imieniu... Areszt... Pięknie, ten pan już nigdy niczego nie przetłumaczy. A jakoś mało kto się zastanowił nad tym, że dosyć popularne są u nas np. filmy z kopanką-po-gębach, których jakoś nikt nie zamierza sprowadzać na nasz ryneki  i tłumaczyć. W sprzedaży oficjalnej też trafia się trochę tytułów, gdzie ani polskich napisów, ani lektora nie uświadczysz. I co z tym? Komu tu się jakieś prawa podbiera?
     A w ogóle, to po jaką cholerę gadać o prawie, jeżeli jedna z podpór wzmożenia moralnego, czyli Endrju ma gdzieś wymiar sprawiedliwości i oświadcza to publicznie. (Młodszy bliźniak jakoś nie oświadcza, ale na to samo wychodzi).
     Na to znowu nałożyło się wyznanie starszego bliźniaka, że nie ma konta, by ktoś mu czegoś złośliwie nie wpłacił. Ciekawe skąd te obawy? Znaczenie dobrej wiary w polskim prawie cywilnym upadło zupełnie? Ja to zawsze w dobrej wierze biorę, tylko jakoś nikt dawać nie chce.
     Zbyniu Niszczarka przeżył załamanie nerwowe, kiedy się okazało, że Kwaśniak cieszy się większym zaufaniem. I musiał zacząć sobie reperować humor - stąd niezbędne było oglądanie na wszystkie strony jakiegoś zegarka. Skąd zegarek, za co zegarek, czyj zegarek, od kogo... nic nie wiadomo, wiadomo tylko, że ex-prezio (walczący o demokrację, ciekawe z jakim przymiotnikiem) jest jakoś w sparwę zegarka zamieszany.
     Jakieś zupełne zepsucie poza tym zapanowało.
     Nic, tylko cały czas geje, porno, seks...
     Najpierw jakiś facio o ksywce kawusia zaczął tropić degeneratów na basenach. Degenratów odróżnia odróżnia od innych (jak się zdaje, tych normalnych), że trzymają się za ręce. Przynajmniej się dowiedziałem, dlaczego za handshakingiem nie przepadam.
     Dalej, szefowa sejmowej komisji rodziny i praw kobiet zapodała, że należy zabronić pokazywania w tiwi filmów, w których pojawiają się bohaterowie homoseksualni. Wsparła ją w tym od razu (niedo)rzecznik praw dziecka, stwierdzając że wcześniejsze rozpoczynanie życia płciowego prowadzi do homoseksualizmu. Przebiła ją chyba pani doradzająca ministrowi oświaty, wg której homoseksualizm to takie samo uzależnienie jak od internetu czy zakupów, a w ogóle to tylko taka moda czy zabawa.
     Zaraz potem znowu pani (niedo)rzecznik wykręciła kolejny numer (poprzedni, ten z listem do B16, jakoś przeszedł bokiem) i zaczęła tropić Tinky-Winky, bo ma trójkątną antenkę i damską torebkę. Co mnie to obchodzi, że została podpuszczona. Głupota powinna być karalna - przynajmniej od pewnych stanowisk. Zresztą to nie o teletubisie idzie, bo dla tej (...) - co wylazło w tym samym wywiadzie - sam fakt ekstrawaganckiego ubierania się jest mocno podejrzany (a już do szkoły taki osobnik nie powinien mieć wstępu).
     Łyżwa płaci za sondaż, który ma dać odpowiedź, na ile wzrosły mu notowania skutkiem seksafery.
     Jakiś głupek w CBA popisał się wyobraźnią (kształconą pewnikiem na archiwalnych zeszycikach z serii "Tygrys" albo "Sensacje XX wieku") i nadał kryptonim "Mengele" sprawie doktora Garlickiego (ten pan już nikogo nie zabije). Jakieś wyjątkowo obrzydliwe horrendum, ale innego wzmożeniowca moralnego, ex-szefa tiwi Bronka W., bardzo ta sprawa rozbawiła. Poczucie humoru gdzieś z okolic gry w piegi (jeżeli ktoś nie wie, to przepis mogę przekazać, ale uprzedzam, że to śmierdząca rozrywka).
     Deputowani kłócą się, gdzie powiesić (?) świeżą patronkę naszego parlamentu. Dlaczego w państwie przecież jeszcze niewyznaniowym organ władzy ustawodawczej ma mieć jakiegokolwiek patrona, nikt się nie zastanowi.
     Jakiś przygrubawy fajans w sukience modli się o zakaz handlu w niedziele. I jest to traktowane poważnie.
     I tak dalej. Dzieją się jakieś takie idiotyzmy.
     A gdzieś tak bokiem przelatują rzeczy cokolwiek ważniejsze.

Brak komentarzy: