wtorek, 17 lipca 2007

Kobry z Detroit


The Detroit Cobras
Kiedy się pojawili, a właściwie kiedy o nich usłyszałem, krążyły ploty, że to takie White Stripes dla snobów.
Po pierwszej płycie - Mink Rat or Rabbit z 1998 r. - wydawało mi się to prawdopodobne. Inny rodzaj grania, ale też taka podróż w przeszłość, do korzonków gitarowego grania.

Po trafieniu na w 2001 r. na Life, Love and Leaving coś mi przestało pasować. Ale jeszcze nie łapałem.


Dopiero, gdy pojawiła się trzecia płytka - Seven Easy Pieces (2003) - zajarzyłem. To najzwyczajniejszy cover-band. Trochę ciężko było to odkryć, bo na warsztat biorą numery zupełnie albo prawie zupełnie nieznane. A do tego jest wokalistka - Rachel Nagy. Nie mam pojęcia, jak sobie radziła z tańcem na rurze, co było jej pierwszym zawodowym wyzwaniem (pewnie nieźle, sądząc po fotkach na okładce pierwszej i trzeciej płyty), ale ze śpiewaniem radzi sobie znakomicie. To jej zasługa, że zespół nie jest kolejnym z odgrzewaczy kotletów na szkolnych zabawach czy weselach (choć nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby we wrocku była jakaś knajpka, gdzie by grali do stolika - jakoś ckni mi się do czasów: dwa szybkie, jeden wolny, przerwa na picie, albo i co innego).


Wspomniałem o wokalistce. W zespole w ogóle rządzą kobiety: Rachel Nagy i gitarzystka Muriel Restrepo. Faceci się zmieniają, albo są zmieniani, one trwają. I to one decydują o brzmieniu grupy. I to chyba one są tymi Kobrami z Detroit.



W 2005 r. ukazał się kolejny album - Baby. Równy, ale nie wnoszący zupełnie nic nowego.

Slippin' Around

W tym roku wyszła ich nowa płyta - Tied & True. I wychodzi na to, że formuła zaczyna się wypalać. Albo już się wypaliła. Coś próbują zmieniać, ale najlepiej to nie wypada. Wygląda na to, że pewnie skończą jak (uczciwszy proporcje) The Animals, albo jakby skończyły Dziarskie Dziadki, gdyby Richards z Jaggerem nie wzięli się za pisanie swoich kawałków.

As Long as I Have You
Nothing But a Heartache
You'll Never Change
Puppet on a String

Brak komentarzy: