poniedziałek, 11 czerwca 2007

idiotyzmy

Ledwo przeleciała jedna wiadomość o sporym ładunku skretynienia, czyli projekt zakazu palenia we wszystkich knajpach czy generalnie w obiektach użyteczności publicznej, a już pojawiają się następne. Dotyczące zresztą tej samej problematyki.
Najpierw można było przeczytać dziwne sformułowanie, że nie wolno będzie palić w odległości mniejszej niż 10 m. od wejścia np. do szkoły. Tak się głupio składa, że palę i tak się głupio składa, że pracuję w takim miejscu, że wewnątrz palić nie będę mógł, a kiedy wyjdę, to będę musiał trochę powędrować, by znaleźć miejsce oddalone od wejścia do jakieś instytucji szkolnej.
Trudno, uważam to za bzdurę, ale niech będzie (w praktyce i tak będzie podobnie jak z zakazem wyszynku - będą udzielane dyspensy, dokładnie tak samo jak w hotelu JP2 na wrocławskim Ostrowie Tumskim), ale zakaz palenia w knajpach? To się we łbie nie mieści - właściciel sam pali (albo mu to nie przeszkadza), zatrudnia pracowników palących (albo takich, którzy bierne palenie mają za zabobon) i tam też nie będzie wolno, bo może niepalący przyjść. A nie może iść sobie gdzie indziej? Mało to miejsc, gdzie można się napić?
To jest całkowicie niezrozumiałe. Jeżeli może istnieć prywatne pole golfowe, na które nie wpuszcza się czarnuchów i komuchów (mają z tym zgryz w Ameryce), to dlaczego nie może istnieć taka knajpa, też przecież prywatna.
Przesada w powoływaniu się na prawo do prywatności i wyciąganie z tego prawa coraz to nowych elementów - a z czymś takim mamy do czynienia w przykładzie pola golfowego - jest skretynieniem. Żeby się o tym przekonać, wystarczy poczytać literaturę feministyczną, gdzie kobietki wypisują o niezbywalnym prawie do orgazmu. Bardzo to skądinąd uzasadnione pragnienia, ale niezbyt wyobrażam sobie sankcje za niedopełnienie obowiązku (wolę sobie nie wyobrażać).
Motywacje zakazu są też cokolwiek z kapelusza. Np. pojawiły się uzasadnienia z cyklu, że palenie wywołuje różnorakie schorzenia i niepalący muszą na tych schorowanych palaczy się zrzucać. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Składka ubezpieczeniowa jest wprawdzie taka sama, ale jakby policzyć akcyzę, jaką płaci każdy miłośnik dymka, okaże się, że jest zupełnie na odwrót.
Teraz leci wieść, że nie będzie wolno palić w samochodzie.
Uzasadnienie jest bzdurne - komuś może papieros wypaść, zacznie gwałtowne ruchy wykonywać i nieszczęście gotowe, albo że to rozprasza.
No to bardzo mi przykro, ale na ten przykład ja nie mógłbym jechać na miejscu obok kierowcy - niestety zawsze się we mnie pilot odzywa - jak ktoś jest kierowcą, wie co może zdziałać z systemem nerwowym taki pasażer. Albo teściowa jako współpasażer. Albo jajeczko na twardo zsuwające się z pochłanianej w trakcie jazdy kanapki.
Spodobał mi się gostek (a jakże, z ekskluzywnego salonu24), określający się jako katolik i narzeczony, nawołujący do wyśmiewania wyszystkich, którzy uważają zakaz palenia we własnym samochodzie za idiotyzm, a jednocześnie uznają, że nakaz jazdy w pasach jest w porządku. To są sytuacje porównywalne, jeśli idzie o ograniczenie wolności - tu zgoda (sam pasów też nie lubię). Ale są zupełnie nieporównywalne chociażby z ekonomicznego punktu widzenia - palacze płacą za swój nałóg, "bezpasowcy" płacą dokładnie tyle samo, ile jeżdżący w pasach.

Brak komentarzy: