ale wiadomo, że nie wszystkim
aż taki milutki nie jestem ;-)
poniedziałek, 31 grudnia 2007
biskup Teneryfy
złote myśli
(za Pardonem, a oni stąd i stąd)
Molestowane dzieci są same sobie winne, gdyż jeśli się nie uważa, dzieci same to prowokują, ponieważ wiele dzieci szuka kontaktów seksualnych z dorosłymi
wężykiem!!!
at 14:59
to się musi spodobać
racjonalny_konserwatysta (Jestem racjonalnym konserwatystą. Mój światopogląd wynika z rozumu) zamieścił był notkę zatytułowaną: Kobiety do garów bo są głupsze? NIE nie są! Do garów z powodów racjonalnych!
(pisownię oryginalną zachowuję)
Znacie twierdzenie Janusza Korwin Mikkego,że kobiety są mniej intewligęntne wiec powinny wykonywać proste nudne czynności takie jak np.: sprzątanie?
Czy to prawda?
Tak i nie.
Nie są głupsze. Średnio się nie różnią od męczczyn w umiejetnościach intelektualnych.
Wiec dlaczego powiny wykonywać proste nudne zadania?
Bo kobiety są przeciętne.We wszystkim są bardziej przeciętne od mężczyzn. Wiec lepiej by ustąpiły wybitnym mężczyznom miejsca.
Opisał to dokładnie David Buss w swojej książce pod tytułem PSYCHOLOGIA EWOLUCYJNA.
Pytanie czy wybitni (bardziej niż kobiety) mężczyźni powinni sie marnować przy sprzątaniu, zajmowaniu sie dziećmi? Jak myślicie?
Co jest bardziej racjonalne?
tjaaaa
a mówili, że w psychiatryku tylko wydęci, obłąkani i trolle (pomijam parę osób, które i tak się stamtąd pomaleńku wynoszą, albo przenoszą na Tekstowisko), są jeszcze racjonaliści
i tak przy okazji
Gretkowska o przyjaźni mężczyzn i kobiet: największym przyjacielem kobiety jest penis. On nie kłamie i jest w wiecznym dialogu z nami
szlag, czyli jednak wielkość!
at 14:58
Bo Diddley
wrzucałem niedawno przeróbkę Diddleya
teraz oryginały (z różnych lat)
1964 Hey Bo Diddley
1965 You Can't Judge A Book By Its Cover
Road Runner
Live (z ekipą: Frankie Avalon, Clarence Clemons, Greg Allman,David Cassidy,Tom Scott Donny Osmond, Johnny Rivers,Vesta,James Ingram,Lita Ford, Joe Walsh, Scott Baxter...)
Hey Mona (Toronto 1968)
I'm a Man, Who Do You Love
Live at The Palaeur Arena (Rzym, listopad 1988)
Who Do You Love
Live (Sevilla Expo, 1992)
i jeszcze dwie sztuki na temat (przeróbki, rzecz jasna)
Moody Blues - Bo Diddley (1965)
The Animals - Story of Bo Diddley (równie stare)
at 14:56
niedziela, 30 grudnia 2007
kiedyś zdawało mi się
wygląda na to, że jednak zastępy specjalistów od wirujących talerzyków rosną
czasami to trochę tak bułhakowowsko wygląda, jak np. w jednej prywatnej szkółce, gdzie właściciel do do minimum kadrowego wpisał sporo osób o znanych nawet nazwiskach, a na uwagę, że chyba tak nie można, bo niektórym z nich zejść się zdążyło, odparł: a czy ja muszę o tym wiedzieć?
czasami trochę horrorowato, jak u filozofa budowlanego, który zaproponował, by Susan Sontag znalazła sobie kochanka, bo głupoty wypisuje; zważywszy, że pisarka nie żyje od trzech lat - jego luz mnie przeraża... i poraża też!
filozof budowlany ostatnio zresztą nie jest już ani filozofem, ani budowlańcem, tylko publicystą, ba, po ostatniej kuracji przestał się nawet uważać za samuraja, choć japońszczyzny (w mizernym zakresie) nadal używa;
kuracja (wyrzucenie i przyjęcie na powrót nas łono psychiatryka24) była skuteczna tylko odrobinkę - poziom samozachwytu pozostał taki sam, a i włazidupstwo, któremu jak się zdaje zawdzięcza wszystkie swoje dotychczasowe osiągi pozostało równie wazeliniarskie - ostatnio za znakomitość literacką uznał swojego nowego szefa (tego pajaca, co tak bardzo chciał męczennikiem zostać);
nie chce mi się zresztą o tym człeniu, znawcy pornobiznesu (widział film 8 mm!!!) i miłośniku dokumentów typu Festiwal melonów, pisać - chore jest jednak, że taka szumowina od jakiegoś czasu po wierzchu pływa;
i jest tego coraz chyba więcej:
pomysły jakiegoś Rzecznika Praw Ucznia i Rodzica (swoją ścieżką czasami inicjały wiele o człowieku mówią: dawno temu, za bardzo bywszego reżimu była taka wielce honorowana autorka kryminałów o inicjałach MO, ten znowu jest KO, Rejs mi się przypomina) - odrabianie lekcji jest bezprawne, a odpytywanie przy tablicy uwłacza godności...
czarnosukienkowi eksperci od zapłodnień (będziesz żył w celi, bracie...), jeszcze trochę, a się okaże, że trzepanie kapucyna to ludobójstwo, a nie tylko włosy między palcami...
dobrze jest,
byleby tylko zdrowie było
at 23:56
rupiecie
no dobrze, dobrze, do rzeczy przechodzę: idzie oczywiście o horrorek autorstwa Bo Diddleya z 1957 r., jeden z koronnych przykładów bo-diddley-beat (taki charakterystyczny rytm, trochę rumbopodobny),
dlaczego horrorek?
tekst taki jakiś niezbyt milusiński:
I walked forty-seven miles of barbed wire,
I got a cobra snake for a necktie,
I got a brand new house by the road side,
Made out of rattlesnake hide.
I got me a chimney made on top,
Made from a human skull,
Now come on, take a little walk with me,
Now who do you love?
Come on Arlene, take me by the hand,
Let me know you understand,
Who do you love? ...
Ride nine times on the midnight train
Through the fire and cold rain,
Who do you love? ...
I've got a tombstone hand in a graveyard mine,
Just twenty-two and I don't mind dying,
Who do you love? ...
numer był robiony przez wielu wykonawców,
najbardziej znane to chyba Doors z Absolutly Live i Rolling Stones z Vodoo Lounge - oba jednak niezbyt odbiegają od pierwowzoru (a nad innymi nie warto się nawet zatrzymywać)
QMS zajęli się utworkiem i na jego tle wyprodukowali kapitalne wariacje, które utrwalone zostały na płycie Happy Trails
a na deser, na żywo, kawałek Monterey Pop Festival
at 23:55
logo, logo, logo, czyli...
co to się Panu Makowskiemu kojarzy, czego to ludzie nie wymyślą PHALLIC LOGO AWARDS (za: b3ta)
a nie jest dobrze, bo mu się zdaje się wszystko z (p)osłem Cymańskim kojarzy,
ale do rzeczy...
And the winner is...
Brazilian Institute for Oriental Studies
Bonus web design award:
at 12:44
piątek, 21 grudnia 2007
mikołajki świąteczne
a to tak przy okazji, jako że na ulicach zaroiło się od różnych brodatch kurdupli, oferujących przeróżne prezenty, zawsze po cenach promocyjnych
at 13:43
czwartek, 20 grudnia 2007
cholera mnie bierze
byłem w empiku...
stan psychiki ma jednak związek z rzeczoną wizytą tylko pośredni,
jeszcze nie reaguję zbyt alergicznie na nagromadzenie słowa drukowanego
nie jest to w każdym razie taka przypadłość, jak u jednego mojego znajomego - otóż jednego z moich kolegów okoliczności kiedyś zmusiły do pójścia do kościoła, a było to po bardzo długiej nieobecności i, co tu dużo ukrywać, po sporym kawałku grzesznego mocno życia; kolega, nie chcąc za bardzo odstawać od reszty towarzystwa, postanowił bacznie przyglądać się, co robią inni, bo rytuały jakoś mu wywietrzały z głowy... zobaczył, że przy wejściu wszyscy pchają łapy do wody święconej, zrobił to samo... i zasłabł
mnie się jeszcze przy wejściu do księgarni to na szczęście nie zdarza
ale nie o tym
byłem w tymże empiku i tam spotkałem fachowca
wynika z tego, że nie mogło to być we Wrocławiu, bo w tutejszym empiku fachowca na pewno się nie uświadczy (kiedyś coś mi odbiło i chciałem sobie posłuchać Zorna z Laswellem i Harrisem, ale kiedy spytałem o Painkiller, to kojarzyło się to - a i to z dużymi trudnościami - co najwyżej z grą komputerową... żeby jeszcze z Markiem Twainem...)
no dobra
spotkałem fachowca - rzeczywiście sporo i o książkach, i o płytach wiedział
coś właściwie powinno mnie tknąć - jeżeli ktoś ma siedem piór na krzyż na baniaku, te pióra siwe i do ramion, to albo jest to artysta mocno wyzwolony postmodernistyczny, albo posunięte dziecię kwiat (czy raczej dzidzia piernik), a ani jednej, ani drugiej grupie ufać zanadto nie należy (nie wierz nikomu po trzydziestce ;-))
nie tknęło mnie jednak i fachman namówił mnie do zakupu Rockowego Armagedonu Martina
siłę przekonywania miał niezłą, bo o ile jeszcze Piaseczniki nieźle mi się kojarzyły, to ta cała Gra o tron, wielgaśna, z tymi wszystkimi prekwelami i sekwelami, była nie do przyjęcia
o tym Armageddon Rag coś kiedyś słyszałem
że jakieś kłopoty z prawami autorskimi były, że poszerzona wersja opowiadania nie bardzo mogła się ukazać itd.
zabrałem się więc za to i... niepotrzebnie
odradzam, zdecydowanie odradzam
początek jeszcze niezły, wspomnieniowy taki z nałożoną na wspomnienia historią alternatywną
rockowe miejsca-legendy: Woodstock, Altamont, Monterey...
tu pojawia się jeszcze West Mesa...
w rzeczywistości nie zaistniało (choć West Mesa blisko Albuquerque naprawdę istnieje), ale coś na rzeczy jest w stwierdzeniu, że o ile Woodstock to był świt ideologii hipiejów, to Altamont było zmierzchem; w tym kontekście West Mesa to zupełny zmrok, kompletnie bezksiężycowa, pochmurna noc (w deszczowym listopadzie)
jest 20 września 1971 - The Nazgul, wymyślona przez Martina rockowa grupa, jedna z najgłówniejszych w latach 60-tych, gra przed sześćdziesięciotysięczną widownią, kiedy kula wystrzelona z karabinu snajperskiego rozwala głowę wokalisty Nazguli - Patricka Henry'ego "Hobbita" Hobbinsa - umiera na miejscu, a idee lat 60-tych umierają razem z nim
akcja książki zaczyna się dziesięć (a może jedenaście) lat później
Sandy Blair, pisarz, któremu akurat ostatnimi czasy pisanie kiepsko idzie, ma napisać reportaż o morderstwie Jamie Lyncha, byłego manadżera Nazguli
w trakcie śledztwa wyłazi na jaw, że Lynchowi wyrwano serce, że dokonano tego na plakacie reklamowym ostatniego koncertu The Nazgul, że dokonano tego w rocznicę ostatniego koncertu, a na dodatek Hobbins został zastrzelony w trakcie wykonywania utworu rozpoczynającego się od słów Wyrwałaś mi serce...
jak na razie wszystko w porządku
dalej idzie też jest zupełnie nieźle - rozmowy z żyjącymi członkami legendarnej grupy, spotkania z przyjaciółmi z dawnych czasów, nawet omamy w pokoju hotelowym w Chicago są zupełnie wytłumaczalne, kiedy okazuje się, że to ten sam pokój, który zajmował w czasie rozruchów w 68 r.
wszystko wali się kompletnie, gdy Blair spotyka się z gostkiem, który chce doprowadzić do reaktywacji Nazguli
kompletna pierdziawa, jakieś przyzywanie szatana (prawie), ciemne moce powoływane do życia przez przelaną krew...
a do tego jeszcze zupełnie pretensjonalne tytuły (motta) poszczególnych rozdziałów wzięte z autentycznych tekstów rockowych guru końcówki lat sześćdziesiątych - o prawa autorkie właśnie do tych wyimków była cała batalia przy wydawaniu nowej wersji książki
a po co one? za cholerę nie rozumiem
np. to koniec, mój jedyny przyjacielu, to koniec - wzięte z początku The End Morrisona i Doors... co to daje? w jaki to niby sposób ma przybliżyć atmosferę tamtych czasów? a tak na marginesie, zawsze mi się zdawało, gdy słuchałem słów this is the end, my only friend, the end, że to ten koniec jest przyjacielem właśnie
zrozumieć tęsknotę za latem miłości i kwiatów mogę zrozumieć
to rzeczywiście była rewolucja i muzyczna, i ideologiczna, ale to se ne vrati, a cholernie dużo z tamtych czasów zestarzało się jeszcze bardziej niż uczestnicy niegdysiejszych zdarzeń
wielu rzeczy nie da się teraz słuchać wcale, a i wtedy niektóre były do słuchania tylko w stanie wyjątkowego naćpania
rany boskie, Allman Brothers Band grający dobrze ponad siedem godzin, niekończące się solówki Claptona i Bruce'a w Cream, kiedy grali i grali, bo mieli taki odjazd na kwasie, że zapomnieli, co właściwie grają, Lou Reed, gadający prawie przez cały koncert, bo jakoś mu z głowy wyleciało, po co tam jest...
ale niech będzie, nostalgia może być, opis rzeczywistości lat sześćdziesiątych jest dosyć wiarygodny, choć równie naiwny, jak tamte lata, dalej jest zdecydowanie gorzej - na koncert reaktywowanej grupy przyszłoby rzeczywiście sporo dawnych fanów (może nawet z rodzinami), przyszłoby może nawet więcej ludzi, gdyby reklama była odpowiednia, ale w żadnym razie nikt nie potraktowałby poważnie zawołania wokalisty rock you till your ears bleed!
a do tego ta zupełnie niepotrzebna diaboliada i czarne msze jak z komiksu (naprawdę to tych mszy tam nie ma, ale jakaś taka atmosferka się unosi)
at 12:20
środa, 19 grudnia 2007
wtorek, 18 grudnia 2007
poniedziałek, 17 grudnia 2007
dawno temu
Wczoraj minęło 85 latek jak Polacy zorganizowani w tzw. II Rzeczpospolitą odstrzelili sobie pokazowo ówczesnego prezydenta. I jakoś tak cichutko niesłychanie było o tej rocznicy, żadnych demonstracji pod Zachęta choćby, ani pierdu ze strony mikro-prezia, prawica spokojniutka, zamknięta w sobie, skupiona na pamiętaniu o innych, dużo wygodniejszych rocznicach.
trochę racji ma, bo oficjalnie właściwie przemknęło to zupełnie niezauważenie (na pewno zauważyli ci, którzy chcą u Bufetowej ugrać jakąś tablicę pamiątkową w Zachęcie - pewnie nie ugrają, bo jakby się to komponowało z tymi pomnikami Dmowskiego czy Hallera), ale niektórzy na prawicy zauważyli
tylko zauważyli w dziwny sposób
niejaki Rybitzki wziął był i zauważył podobieństwa tamtej sytuacji i aktualiów:
Nagle prezydent znów stał się wrogiem publicznym numer jeden – zarówno dla mediów jak i parlamentarnej większości. Pewne „autorytety” wzywają a to do impeachmentu, a to do dymisji prezydenta. Niektóre gazety i portale internetowe stale analizują zdrowotna kondycję głowy państwa, rozważając czy może on umrzeć przed końcem kadencji. Drwiny i atmosfera pogardy jest na porządku dziennym. Być może już ktoś czuje się predestynowany do zostania bohaterem narodowym.
skąd się qrva tyle bełkotu bierze?
at 10:52
chyba jednak geny
i coś na rzeczy chyba jest
jakieś zamiłowanie do blichtru (bo luksusem chyba tego nazwać się nie da) -
w MEN-ie było już jedenaście limuzyn i trzeba jeszcze dwie kolejne kupić,
wydatek dosyć spory, bo ok. ćwierć bańki, ale jeszcze fajniejsze są koszty utrzymania tej stajni
at 10:51
niedziela, 16 grudnia 2007
źle się dzieje
takiego panoszenia się kleru - jeżeli pozostaniemy w naszym kręgu kulturowym (takim judeo-chrześcijańsko-śródziemnomorskim) - nie ma w żadnym kraju
to jest spore paskudztwo i głupio przyznać, ale gdzieś tęsknota za rewolucją francuską wzbiera
i wiara nie ma tu nic do rzeczy
chyba, że ktoś akurat jest wyznawcą jakiegoś purpurata
zaczyna się od przedszkola - nie bardzo istnieje możliwość ucieczki od religii; można powiedzieć, że rodzice życzenia nie mają, ale przenoszenie dzieciaka do obcej grupy na czas spotkania z destrukcją katechetyczną, to przecież kara i żaden dzieciak inaczej tego nie zrozumie; poza tym: odstaje z grupy, a do pewnego wieku mało kto dobrze znosi takie wyizolowanie,
później powszechniak - pysznie - mamy wybór!
ale między czym a czym jest ten wybór?
między katechizmem i paciorkiem (bo do tego się rzeczona religia sprowadza) a siedzeniem np. na korytarzu, bo tzw. etyka (prowadzona najczęściej przez te same osoby) dziwnym trafem pojawiła się tylko ca. w trzech setkach szkół, a na dodatek w teorii pozostaje umieszczanie tych lekcji na pierwszej lub ostatniej godzinie,
ciekawi mnie, jak reagowaliby ci, którzy twierdzą, że nie ma problemu, bo przecież wybór jest, gdyby wiedzieli, że ich dzieciak ma w trakcie takiej lekcji siedzieć w kanciapie woźnej i wysłuchiwać jej enuncjacji nt. swojej (lub swoich rodziców) bezbożności,
kolejna sprawa - szkoła publiczna (bo tylko o takie mi idzie) nie ma żadnego wpływu ani na program zajęć, ani na odsadę stanowisk,
i to już cyrk jest - próbuję sobie wyobrazić sytuację, gdy np Polskie Towarzystwo Prawa Konstytucyjnego (jest taka grupka wzajemnej adoracji) dawało misję nauczania niektórych przedmiotów - misji (od biskupa) nie masz: uczyć nie wolno,
a przecież płaci się tym ... z kasy państwowej (jasne, publicznej, bo samorządy),
z tym płaceniem to generalnie jest nieźle:
Fundusz Kościelny - powstał jako rekompensata za majątki kościoła utracone 45 roku (i dobrze, kłopot tylko w tym, że majątki te zostały z naddatkiem rewindykowane; w okresie międzywojennym kościół miał ok. 154 tys. ha, teraz - ponad 160 tys.; o przejętych świątyniach np. ewangelickich nie wspomnę) - pokrywa się zeń składki ubezpieczeniowe dla kleru (i nie żartujmy, że idzie to na cokolwiek innego, bo to inne to jest góra 15%), a wynosi obecnie dobrze ponad 120 mln - w ciągu ostatnich piętnastu lat wzrósł ponad pięćdziesięciokrotnie!
finansowanie uczelni katolickich, czyli de facto prywatnych - i to nie tylko KUL czy PAT, do czego już zdążyliśmy się niestety jakoś przywyknąć, ale np. krakowskiego Ignatianum,
kapelani na etatach... nie tylko w wojsku i policji, ale w coraz większej ilości służb mundurowych...
Świątynia Opaczności - ostatnio przemianowana na centrum kultury, coby łatwiej było to z kasy państwowej finansować,
ładowanie szmalu w protektora z ryjem...
itd. itp.
a do tego wychodzi na to, że może być gorzej - w tym nowym rządzie nikt nie potrafi się postawić pasibrzuchom w sukienkach...
kontroli u patryjoty toruńskiego nie będzie...
religia na maturze - egzamin praktyczny z dyskretnego przyklęku - pyszne!
ta ministerialna pinda z Gdańska już zaliczyła kiedyś podpadziochę - jeszcze jako kurator oświatowy - a teraz jeszcze dokłada do swego wizerunku
jeden z moich kolegów stwierdził: bo ona taka szczera jest
pięknie, szczerość to dobra cecha, ale głupota jakby mniej, szczególnie na tym stanowisku - chce sobie tatusia w tym nadętym producencie wina, starki i porto (ten pajac swoje fotografie rozdawał już podczas strajku w stoczni - święte obrazki!) szukać, jej sprawa, ale czy ktoś taki musi być ministrem oświaty?
a generalnie szlag mnie już trafia
at 23:23
drobiazg i duperela
a może przedwczoraj,
może nawet wcześniej, bo na pomysł założenia licznika wpadłem dopiero po jakimś czasie,
tyle wejść to żaden wyczyn,
wielu blogujących łapie taką ilość może nie w ciągu jednego dnia, ale i tak tygodnia nie potrzebują,
tyle, że ja się nie spodziewałem, że będzie wchodził ktokolwiek - chciałem sobie sprawdzić, czy potrafię zrobić stronkę, która tak specjalnie in minus nie będzie odstawała od całej fury istniejących w sieci
klawo bardzo, że zaglądacie
dzięki wielkie wszystkim
at 23:18