Spóźniony, bo jakoś wcześniej nie trafiłem, a wydaje mi się to ważne.
Sarkozy, obejmując urząd prezydenta (pewnie nie w czasie samej uroczystości, ale jakoś w okolicach), oddał hołd ludziom poległym w obronie Francji.
Na razie w porządku, nic nowego, tak trzeba.
Tyle, że w trakcie tych obchodów został odczytany list siedemnastoletniego komunisty Guy'a Moqueta (napisany do rodziców w przeddzień rozstrzelania go przez hitlerowców), a na dodatek Sarkozy - którego o prokomunistyczne ciągoty trudno posądzać - zaproponował, aby ten list był obowiązkowo odczytywany na początku roku szkolnego we wszystkich liceach Francji.
I tutaj się nasuwają dwie refleksje, obie niewesołe.
Pierwsza jest pochodną okoliczności śmierci tego chłopaka. Otóż został on rozstrzelany razem z innymi (w sumie pięćdziesiąt osób) w odwecie za rozwalenie przez ruch oporu jakiejś trochę ważniejszej szyszki hitlerowskiej. A przydarzyło mu się to dlatego, że rząd Vichy, który był trochę komuchów tamtejszych przymknął, przekazał ich szkopom, by sobie przypadkiem z "uczciwych" Francuzów nie dobrali. Takich odwetowych strzelanek w trakcie okupacji mieliśmy skolko ugodno i bardzo trudno byłoby kogokolwiek wyróżnić.
Druga natomiast jest skutkiem usuwania komunistycznych pamiątek, a w szczególności zmian nazw ulic. Kiedyś zdarzyło mi się mieszkać w takiej okolicy, że jak wybierałem się jakieś zakupy zrobić, to przełaziłem przez ulicę Hanki Sawickiej, i w którymś momencie ta nazwa zniknęła. Podobnie stało się z nazwą parku, przez który też zdarzało mi się czasem przejść.
Jest to dla mnie dosyć intrygujące. Po pierwsze, ktoś taki jak Hanka Sawicka nigdy nie istniał - jest to wymysł literacki, a walka z postaciami książkowymi jest dla mnie trochę śmieszna. Pierwowzór istniał, i owszem, i nawet się nazywał: Chana Szapiro, a "lewe" papiery miała na nazwisko Krystyna Sawicka. Po drugie, faktem jest, że od początku wojny współpracowała z organizacjami o proweniencji socjalistycznej (ale to jej chyba ujmy jeszcze nie przynosi, raczej przeciwnie - że w ogóle chciało się jej cokolwiek w ruchu oporu robić, a nie jako żydówa cichutko jak mysz pod miotłą siedzieć), faktem jest też, że trafiła do pepeeru, a nawet została szefową młodzieżowej przybudówki tej partii i to zbłądzenie dałoby się jako minus wpisać. Ale rzeczoną szefową zdążyła być raptem sześć tygodni, bo na skutek cynku (zauważacie jakieś paralele?)wpadła w łapki gestapo i nie przetrzymała przesłuchania. I wreszcie po trzecie, skoro prawacy (nie będę ich nazywał prawicowcami, bo to dla tych ostatnich obraźliwe) co chwilę obwiniają niejakiego Adama M. za czyny jego brata, to może powinni być konsekwentni (a to oni najbardziej gardłują za usunięciem symboli komunizmu). Dlaczego o tym piszę? Otóż rzeczona Chana Szapiro i Stefan Kisielewski byli rodzeństwem przyrodnim. I jeżeli Kisiel od jakiegoś czasu jest właściwie na ołtarze wynoszony, to może niech trochę dobra z niego skapnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz