wtorek, 17 kwietnia 2007

Chcecie igrzysk, macie igrzyska... o chlebku jeszcze się pomyśli

IPN postanowił ukarać Ślepowrona i paru innych za stan wojenny.
Było to wielkie gówno. Wtedy tak myślałem i do dzisiaj właściwie zdania nie zmieniłem. Być może powinienem, skoro nawet prof. Modzelewski (który jest dla mnie jednym z większych autorytetów) po latach zauważył, że właściwie było to nie do uniknięcia.
Oceniać więc możemy różnie. Co zresztą wynika z sondaży opinii publicznej, prowadzonych i wtedy (te upubliczniane w tamtym czasie były przycinane, zakłamywane, koloryzowane... co kto woli, ale po 89 został opublikowany pełen zestaw z przełomu 81/82), i teraz.
Psy na autorach "wojny polsko-jaruzelskiej" możemy wieszać swobodnie.
Czym innym jednak jest proces. Tutaj trzeba się zastanawiać, jakie zarzuty da się sformułować i jakie dowody da się przed sądem przeprowadzić.
Aktu oskarżenia nie znam, a to co wypływa do mediów, raczej nie napawa zbytnim optymizmem co do poziomu pionu prokuratorskiego IPN.
WRONa była takim samym paskudztwem jak Komitet Centralny. Funkcjonowanie obu tych "instytucji" przebiegało na płaszczyźnie faktycznej. I stąd, i stąd szły "impulsy", które przez odpowiednie osoby, na odpowiednich stanowiskach były ochoczo przekładane na
prawo pozytywne, na decyzje mające znaczenie dla ludzkich losów.
I tu nie widzę szans na udowodnienie, że wrono-czlieny przymuszały kogokolwiek, czy to rząd i poszczególnych jego członków, czy parlament, do działań zgodnych z ich widzeniem świata.
To samo dotyczy braku "stanu wyższej konieczności", co IPN podnosi jako zarzut - jakby prokuratorzy chcieli zajrzeć do ówczesnej konstytucji, to by zobaczyli, że wprowadzenie stanu wojennego było wyłączną prerogatywą Rady Państwa i to do niej - tylko i wyłącznie - należała ocena, czy zachodzą warunki usprawiedliwiające podjęcie takiej decyzji. Legalność dekretu o stanie wojennym to jest zupełnie inna sprawa (bo to nie dekretem ten stan wprowadzono) i tu się mogą mężowie uczeni w prawie kłócić ile wlezie. A i tak do niczego budującego nie dojdą.
A postrzeganie wrony jako organizacji zbrojnej na tej podstawie - jak to określił Paczkowski - że w skład wchodzili osobnicy mający pozwolenie na broń, czyli uzbrojeni, to zupełne horrendum. Na tej samej zasadzie związkiem zbrojnym jest koło łowieckie, do którego należy aktualny minister ochrony środowiska, najbardziej ze wszystkiego lubiący strzelać do bażantów.
Żeby nie było nieporozumień, oświadczam:
- nie byłem i nie jestem zwolennikiem wprowadzenia stanu wojennego,
- nie należę, ani nie zamierzam należeć do żadnego komitetu chroniącego dobre imię osobnika w okularach pożyczonych od Pinocheta,
- idzie mi tylko o to, żeby nie robić sobie jaj z systemu prawnego - orzekanie w oparciu o moralność rewolucyjną to nie jest dobre rozwiązanie.

2 komentarze:

Anna Sobaczewska pisze...

Tyci, zasadniczo racja jest po Twojej stronie.
Jednakże w Twoim komentarzu pojawia się niebezpieczna nuta traktowania prawa PRL jako takiego sobie normalnego prawa. Rada Państwa mogła wprowadzić stan wojenny, to go wprowadziła, sondaże coś pokazywały (oprócz służalstwa i wyobraźni autorów z ośrodków badań), konstytucja była przestrzegana i w ogóle była jakąś konstytucją.
Przepraszam za nihilizm, celowo wyjaskrawiam, ale nie bierzmy prawa PRL tak poważnie - w końcu na pewno ani Rada Pańtwa ani PRON ani WRON tego nie czyniły.

Kuszelas pisze...

no dobrze, staram się nie brać na poważnie, zgodnie z zaleceniem i pomny negatywnych zaszłości historycznych, ale coś jednak brać pod uwagę trzeba; żeby obarczyć kogoś winą za jakiś postępek, trzeba mieć jakiś punkt odniesienia - albo moralny, albo polityczny, albo prawny; i do tego też dostosowuje się rodzaj odpowiedzialności;
nie mam najmniejszego zamiaru wykłócać się o odpowiedzialność polityczną czy moralną autorów ówczesnego stanu wyjątkowego - brzydko się na ten temat wyrażałem (także publicznie) i wyrażam (i jeśli idzie o te rodzaje odpowiedzialności, to przyznaję rację Frasyniukowi, który stiwerdził, że oni i tak wiedzą, że błądzili i przegrali, a dalej niech się za Piotrową bramą bronią);
zupełnie nie o to mi jednak szło - tutaj mamy do czynienia z aktem oskarżenia i z procesem karnym; i z tym jest kłopot, bo niewiele jest czynów, które dają się osądzić na podobnej zasadzie jak w Norymberdze (na marginesie: pojawia się coraz więcej głosów krytycznych wobec tamtego postępowania, szczególnie gdy brać pod uwagę nakręcanie tamtego procesu przez Sowietów, a także rolę Amerykanów, którzy z tego zrobili pokazuchę w stylu osądu nad Geniuszem Karpat, a przejęli do wykorzystania sporą część dawnego aparatu hitlerowskiego), ba nawet niewiele jest czynów, które były zakazane przez prawo peerelowskie, a nie uległo przedawnieniu - i to o to mi chodziło;
a jeśli idzie o kompetencje Rady Państwa, to wypadałoby wykazać, że konstytucyjne przyznanie takiego uprawnienia organowi państwa jest sprzeczne z jakimś porządkiem - to jest do zrobienia, ale tylko generalnie, a nie w odniesieniu do poszczególnych państw - ergo: miała, skorzystała i każdy normalny sąd to klepnie (co nie przeszkadza twierdzeniu, że postępowanie całego składu, poza Reiffem, należy uznać za parszywe)
pozdrowienia