sobota, 21 kwietnia 2007

jeszcze o Mjotku (wbrew pozorom)

Dawno, dawno temu zdarzyło mi się uczestniczyć w zebraniu, na którym mieliśmy relegować niejakiego X. Na czym polegała zbrodnia X.? Najogólniej mówiąc — na braku zaufania do kierownictwa naszej instytucji. W szczegółach sprowadzało się to do szeregu wypowiedzi, w których X. nieściśle charakteryzował naszych ówczesnych szefów. Pewnego dnia wezwano go więc na intymne posiedzenie i nakazano, żeby się odczepił. Nie odczepił się. Nadał nieściśle charakteryzował. Powiedział przy tym rzecz nieostrożną: że mu nic nie zrobią, bo nie mają na niego żadnego haka. W istocie życiorys miał pierwszorzędny i wydawało się, że nic przeciwko niemu nie będzie można znaleźć.
Jednym z szefów naszej instytucji był niejaki Y., który miał różne koncepcje. Y. powiedział na intymnym posiedzeniu.
— X. straszy mnie, że ja mu nic nie zrobię. On jest głupi. Ja znajdę na niego haka.
Pewnego dnia Y. zwołał zebranie i wszyscy wiedzieli, że znalazł już coś na X. Na zebraniu postawił wniosek, żeby X. relegować, ponieważ chciał on zgwałcić kobietę. X. strasznie się zdenerwował, bo nie przypuszczał, że będą go wykańczać tak prostacko.
— Jaką kobietę? — pytał się X. — Kiedy? Podajcie jakieś fakty. Nie można przecież kończyć człowieka za rzecz, o której istnieniu on sam nic nie wie.
Wtedy Y. powiedział, że nie może podać żadnych faktów, bo zaszkodziłoby to tej kobiecie, ale że powinniśmy mieć zaufanie do kierownictwa, które po dokładnym sprawdzeniu całego materiału, po szczegółowym przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw stawia tę sprawę z bólem serca, powodowane bezlitosną troską o moralną czystość naszej instytucji.
Byłem wtedy jeszcze zupełnie nieuczony, ale w zebraniu uczestniczył mój starszy kolega, magister Z., z zawodu jurysta.
Z. postanowił bronić X., ale był inteligentny i wiedział, że może to zrobić tylko oskarżając go.
— Co to znaczy, że X. chciał zgwałcić kobietę? — mówił Z. na zebraniu. — Ja także chciałem zgwałcić niejedną kobietę. Nawet teraz, stojąc na tej sali, chciałbym zgwałcić niejedną uczestniczkę naszego zebrania. Ale nie gwałcę, ponieważ uniemożliwiają mi to zasady etyczne, które wyznaję, a także świadomość prawna i osobista nieśmiałość. A co z tego wynika? Wynika z tego, że X. wcale nie chciał zgwałcić kobiety. On usiłował ją zgwałcić — a to jest wielka różnica. Za usiłowanie odpowiada się tak, jak za czyn dokonany. Za to się siedzi w więzieniu. Dlatego ja proponuję, żebyśmy przestali patyczkować się tutaj z tym bezczelnym X. Niech przewodniczący zebrania natychmiast zawiadomi prokuratora, a on już wie, co zrobić z każdym X., który usiłuje gwałcić kobiety.
Z. był jurystą i wiedział, że jeśli nie było pokrzywdzenia — nie będzie wniosku i X. wyjdzie z tej awantury cało. Ale Y., który nie był jurystą, wiedział więcej od Z. On wiedział, że u prokuratora odbyłaby się wielka kompromitacja tego haka, którego on wymyślił na X. Bo Y. nie potrafił podać nawet nazwiska jakiejkolwiek kobiety, z którą X. miałby coś lirycznego. Dlatego tak pokierował zebraniem, że nie minęła godzina i relegowaliśmy X. większością głosów, przy dwóch członkach wstrzymujących się.
Za tydzień przyszła kolej na Z. Zaproszono go na intymne posiedzenie i po krótkim wypytywaniu wpisano mu do akt naganę z ostrzeżeniem.
— Za co? — spytałem Z., gdy wyszedł z tego posiedzenia. — Jak sformułowali zarzut?
Y. sformułował, że ja reprezentuję kretynizm prawniczy — wyjaśnił mi Z.


(autora bardzo przepraszam, ale nie jestem w stanie podać żadnych namiarów - dysponuję tylko niekompletną światłokopią, a stan pamięci wyklucza możliwość przywołania jakichś danych)

Brak komentarzy: