a jak nie zniknie, to pewnie będzie wracał co jakiś czas, podobnie jak równie lotne panie na S. (Sobańska i Sobecka, jakby kto nie kojarzył), bo jest to wygibas natury.
Ów człeczyna to Paliwoda Paweł (nie wiem, czy dobrze robię, przywołując go z nazwiska - sądząc po jego wypłodach, umysłowość ma tego typu, że może to zaliczyć jako indeks cytowań), wrzucający swe produkty do salonu24, gdzie nawet trafiają na pierwszą stronę, co zresztą o tym portalu nieźle świadczy.
Rzeczony osobnik, gdy jego poglądy poddane zostały krytyce, mocnej i napastliwej, acz utrzymanej w dość jeszcze przyzwoitym tonie, poczuł się wielce urażony, lecz zamiast próbować cokolwiek odpowiedzieć, rzucić jakąś argumentacją, ew. zamilknąć (bo z plebsem się nie dyskutuje), rozpoczął najazd na anonimowość polemistów.
Ciekawa rzecz, ale gdy Sadurski jakiś czas temu zarzucił Katarynie ukrywanie się za pseudonimem (a szło o bardzo zdecydowane katarynowe ataki ad personam, dyskredytujące właściwie krytykowane osoby), całe prawactwo salonowe rzuciło mu się do gardła, że wolność tłamsi (burak skomuszony jeden). Teraz nic - spokojnie. Albo tłumaczenia Sadurskiego przyniosły jakiś skutek (w co wątpię, bo osobnicy typu Maryla czy Free Your Mind są absolutnie impregnowani na jakąkolwiek naukę), albo - co jest zdecydowanie bardziej prawdopodobne - stosują różne miary (punkt widzenia zależy od punktu siedzenia).
Ale ja nie o tym. W trakcie wspomnianej walki Paliwody z anonimami, jedna z krytykantek (bo przecież to nie o konstruktywną krytykę tu idzie) zwróciła wojownikowi uwagę, że podpisuje się nazwiskiem, co łatwo jest sprawdzić w sieci.
I co na to doradca MEN-a, słuchacz niegdyś seminarium doktoranckiego (pewnie słuchał z sąsiedniego pomieszczenia, korzystając ze szklanki)?
Zadał sobie wreszcie trud (albo zrobił to zań ktoś zdolniejszy), włączył wyszukiwarkę i odnalazł polemistkę w sieci. A kiedy już odnalazł, zwrócił się do niej w te słowa:
Lektura w internecie zapiera dech w piersiach. Ciekawe, że nie ma wokół Pani nikogo, kto doradziłby Pani, aby z takim dossier publicznie się nie wychylać. Napiszę na ten temat coś dłuższego. Może nawet uczynię Panią retorycznym toposem dla wypowiedzi "papierowych". Wszystkie te Pani cwaniackie odzywki mam skompletowane. Ciekawe, co na ten temat myślą Pani przełożeni? Dzisiaj nie rozwijam kwestii, bo tekst wkrótce spadnie. Pasuje Pani jak ulał do tego, o czym piszę. Wkrótce pozwolę sobie zaprezentować Pani skutki, jakie niesie poważne zainteresowanie mnie swoją osobą.
Ha, i to jest zdaje się argument za chowaniem się za nickiem - właśnie istnienie takich schamiałych buców, przekonanych o własnej racji, a do tego posiadających choć odrobinkę WADZY (albo dostęp do niej).
Ów człeczyna to Paliwoda Paweł (nie wiem, czy dobrze robię, przywołując go z nazwiska - sądząc po jego wypłodach, umysłowość ma tego typu, że może to zaliczyć jako indeks cytowań), wrzucający swe produkty do salonu24, gdzie nawet trafiają na pierwszą stronę, co zresztą o tym portalu nieźle świadczy.
Rzeczony osobnik, gdy jego poglądy poddane zostały krytyce, mocnej i napastliwej, acz utrzymanej w dość jeszcze przyzwoitym tonie, poczuł się wielce urażony, lecz zamiast próbować cokolwiek odpowiedzieć, rzucić jakąś argumentacją, ew. zamilknąć (bo z plebsem się nie dyskutuje), rozpoczął najazd na anonimowość polemistów.
Ciekawa rzecz, ale gdy Sadurski jakiś czas temu zarzucił Katarynie ukrywanie się za pseudonimem (a szło o bardzo zdecydowane katarynowe ataki ad personam, dyskredytujące właściwie krytykowane osoby), całe prawactwo salonowe rzuciło mu się do gardła, że wolność tłamsi (burak skomuszony jeden). Teraz nic - spokojnie. Albo tłumaczenia Sadurskiego przyniosły jakiś skutek (w co wątpię, bo osobnicy typu Maryla czy Free Your Mind są absolutnie impregnowani na jakąkolwiek naukę), albo - co jest zdecydowanie bardziej prawdopodobne - stosują różne miary (punkt widzenia zależy od punktu siedzenia).
Ale ja nie o tym. W trakcie wspomnianej walki Paliwody z anonimami, jedna z krytykantek (bo przecież to nie o konstruktywną krytykę tu idzie) zwróciła wojownikowi uwagę, że podpisuje się nazwiskiem, co łatwo jest sprawdzić w sieci.
I co na to doradca MEN-a, słuchacz niegdyś seminarium doktoranckiego (pewnie słuchał z sąsiedniego pomieszczenia, korzystając ze szklanki)?
Zadał sobie wreszcie trud (albo zrobił to zań ktoś zdolniejszy), włączył wyszukiwarkę i odnalazł polemistkę w sieci. A kiedy już odnalazł, zwrócił się do niej w te słowa:
Lektura w internecie zapiera dech w piersiach. Ciekawe, że nie ma wokół Pani nikogo, kto doradziłby Pani, aby z takim dossier publicznie się nie wychylać. Napiszę na ten temat coś dłuższego. Może nawet uczynię Panią retorycznym toposem dla wypowiedzi "papierowych". Wszystkie te Pani cwaniackie odzywki mam skompletowane. Ciekawe, co na ten temat myślą Pani przełożeni? Dzisiaj nie rozwijam kwestii, bo tekst wkrótce spadnie. Pasuje Pani jak ulał do tego, o czym piszę. Wkrótce pozwolę sobie zaprezentować Pani skutki, jakie niesie poważne zainteresowanie mnie swoją osobą.
Ha, i to jest zdaje się argument za chowaniem się za nickiem - właśnie istnienie takich schamiałych buców, przekonanych o własnej racji, a do tego posiadających choć odrobinkę WADZY (albo dostęp do niej).
2 komentarze:
fuj, obrzydlistwo
łoboziu
mam nadzieję, że nie ja ;-)
Prześlij komentarz