chciałoby się powtórzyć za Brinem
wczoraj wybrałem się na koncert; jest to ewenement - od jakiegoś czasu nigdzie nie łażę, od jakiegoś, czyli od wyjścia na koncert Maanamu, gdzie okazało się, że jestem najstarszy na sali, a do tego (jak jaki głupi) miałem ze sobą parasol
wczoraj jednak mnie wzięło i polazłem na Wyspę Słodową, gdzie miały się przede mną Nowe Horyzonty otworzyć
zastanawiające, jaki pojeb wpadł na pomysł, by zorganizować koncert Marianne Faithfull w takiej scenerii - jest tyle miejsc we wrocku, żeby zrobić z tego wydarzenie, wystarczy jakaś piwnica (np. Świdnicka) albo zadymiona knajpa, ale nie - trzeba było zrobić to w rozlewisku Odry, by komary miały święto
trzyosobowy zespół - gitara, klawisze i perkusja, przy czym perkusista nie bardzo mógł się zdecydować, na czym chce grać, bo brał się jeszcze za bas, harmonijkę, a i jak pociągnął bluesa na gitarze, to było czego posłuchać
Babunia sobie bardzo dobrze poradziła - zaczęła od Strange Days, po drodze było Vagabond Ways, John Henry i Flower Child, a regularny koncert zamknął utwór, który kiedyś dla siedemnastolatki napisali Jagger z Richardsem (coś za coś!), czyli As Tears Go By; nawet bis się pojawił - kiedyś napisałem, że jej śpiewanie przywołuje Berlin lat trzydziestych i na koniec rzeczywiście przywołało - skończyła numerkiem jeszcze z czasów Republiki Weimarskiej
publika jakaś taka dziwna - sporo dziadów (co nie dziwi), większość osobników z etykietami (bilety bezpłatne) i coś, co mnie zaskoczyło - duża ilość samotnie przychadzających się panienek wielkotyłych, które prawdopodobnie miały od urodzenia obustronne zwichnięcie stawu biodrowego
warto było się wybrać - MF ma w głosie coś, co przykuwa uwagę, co trafia gdzieś głębiej niż tylko do uszu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz