sobota, 6 października 2007

poszedł w zacne ślady

Niejaki Maziarski, opozycjonista z dziada pradziada (genetyczny, jak wszystkie pisiory), wallenrodek, dla niepoznaki tylko piszący w Nowych Drogach (dla młodszych: to było takie ideologiczne pisemko, wydawane przez kc dla lektorów partyjnych), przebudzony do nowego życia w latach osiemdziesiątych, który do tej pory wsławił się tym, że mieszał w Telegrafie i wykonał ekspertyzę prawną (?), w której dowodził, że dziennikarz, który wręczył wieśmaki ludwisiowi złamał trzy ustawy, dał głos.
Postanowił przy tym naśladować najlepsze wzorce, czyli Wojciecha Żukrowskiego i Janusza "Kurwa" Przymanowskiego, którzy włazili bez mydła pewnemu generałowi w początkach stanu wojennego.
Oświadczył mianowicie na łamach der D., że kocha starszego bliźniaka (nic jednak nie ma nt. wzajemności, może się (p)osłanki Szczypińskiej obawia).
Nic mi do tego, pewnie bym nawet nie zauważył, choć nie budzi mojej sympatii dzielenie się tak intymnymi szczególikami z czytelnikami gazety (lub czasopisma).
Ten pajac raczył jednak zapodać przy okazji tekst zgoła uroczy:
większość krytyków Kaczyńskiego to polityczni półanalfabeci, salonowe gaduły i pańcie, którym podoba się Olechowski, bo ma metr osiemdziesiąt, i niebieskooki Tusk, który trajkoce jak mongolski młynek modlitewny.
Reakcje wspomnianych miłośników, których myśli porażające, a czyny haniebne - zob. Strach przed lataniem.

Brak komentarzy: