Tak jakoś do łba mi przyszło, kiedy zobaczyłem notkę, że pan premier ma na biurku - usłużnie wyszykowaną przez wyjątkowo wprawnego w podrzucaniu kwitów (w końcu przez to zdobył stanowisko) kurtykę z ipeenu - listę 500 agentów esbecji czynnych nadal w polityce lub w ogóle gdzieś czynnych.
A nasunęło mi się skojarzenie z sytuacją, jaka miała miejsce 26 lipca 1794 r., kiedy Robespierre, zwany „nieprzekupnym”, oświadczył w Konwencie Narodowym, że dysponuje nową „listą zdrajców”, rekrutujących się spośród członków Konwentu. Strach wtedy ogarnął wszystkich zgromadzonych. Zdali sobie sprawę, że na liście mogło znaleźć się nazwisko każdego z nich. Dopiero wówczas, w obliczu osobistego zagrożenia, dotychczasowi radykałowie postanowili połączyć swoje siły z umiarkowanymi zwolennikami rządów rewolucyjnych, do obalenia zarówno „nieprzekupnego”, jak i całego sprawowanego przez niego systemu terroru.
Skojarzenie, jak skojarzenie.
Głupie, bo pisiorowskie wzmożenie moralne „zjadające swoje dzieci” jest jednak mało prawdopodobne. Choć obrazek, by na gilotynie ginęli czołowi i najbardziej zasłużeni jego przedstawiciele, piękny.
Marzenia jak ptaki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz