środa, 14 listopada 2007

jeden z lepszych utworów


długi, ale mocno wart wysłuchania
Colosseum na żywo, marzec 1971, Uniwersytet Manchester
Lost Angeles

Maniera wokalna Chrisa Farlowe'a może drażnić. Jego upodobanie do udziwniania i jakieś dziwne tęsknoty za śpiewem operowym (czy operetkowym) nie do każdego na pewno trafią.
Ale utwór jako całość jest po prostu znakomity.
Zespół jest niebywale zgrany. Sporo improwizacji, zmiany tempa, nastroju i to wszystko jest łapane natychmiat, grane na pełnym gazie - wyczuwają się chyba zupełnie instynktownie.
Można narzekać na Jona Hisemana, że zbyt dużo tłucze po talerzach, ale z całą pewnością żaden współczesny automat perkusyjny (z tłumem programistów), by sobie nie dał rady. Gra Dave'a Greenslade'a na organach (a także smaczki wibrafonowe) napędza maszynę rytmiczną. Spokojny bas Marka Clarke'a pozwala wariować i perkusiście, i organiście. Sporo koloru dają saksofony Dicka Heckstall-Smitha, choć w tym numerze jakby go trochę było mniej słychać. I wreszcie Dave "Clem" Clempson - przez dobry kawałek utworu zwykłe brzdąkanie aż dochodzi do Grand Solo, sola gitarowego, które znalazło swoje miejsce chyba we wszystkich (markowych) podręcznikach dla gitarzystów.
Fantastyczne granie.
A jednocześnie łabędzi śpiew. Bardzo niedługo po tym koncercie zespół przestał istnieć i pojawił się dopiero po dwudziestu trzech latach, w 1994 r.

Brak komentarzy: