Czy inni mogą kierować nami?
Taki "projekcyjny" sondaż zrobiono.
Nie pytano, "czy ty byś się zgodził mieć kogoś tam za szefa", tylko "czy sądzisz, że Polacy, by się zgodzili".
Żeby nie by nieporozumień - pytano też Polaków i tylko Polaków.
Wyniki wyszły takie sobie.
Niby się o tym wie, ale i tak jakiś niesmak.
Można to tłumaczyć, że długotrwała historia konfliktów z ościennymi krajami, że prosowiecka orientacja wielu państw Europy Zachodniej, że mentalność oblężonej twierdzy...
Trwałe i głębokie przekonanie, że cały świat jest skierowany przeciw nam, to nie tylko nasza specjalność. W Izraelu zrobiono kiedyś badania, w których zadano pytanie, czy uważają, że cały świat jest przeciw ich narodowi - ponad połowa respondentów zgodziła się z tym sądem. No dobrze, ale oni mają za sobą Holocaust, a na co dzień wojnę.
A co z nami?
Prawdopodobnie kultura, edukacja i polityka umożliwiły podtrzymanie w nas takich właśnie przekonań. Zastąpienie ich jakimś innym spojrzeniem na temat własnej historii mogłoby zmienić bardzo wiele. Tymczasem w ciągu ostatniego półwiecza czy dłużej wyciszano właściwie wszystko, co mogłoby przypominać, że jesteśmy w stanie zachować się jak Amerykanie w wiosce My Lai (pewnie, że lepiej by było akcentować np. sukcesy militarne czy inne, ale tych to jakoś za dużo nie było, a jak były, to też trochę głupio skutkowały, np. przyczyniliśmy się do pobicia III Rzeszy, a na zdrowie nam to nie wyszło). Akcentowanie wszystkiego, co dla narodu bolesne, pozwoliło zbudować silne przekonanie opinii publicznej, że zawsze byliśmy narodem ofiar.
To jest porządny budulec dla nieufności. Fakt, że ta nieufność bazuje na realnych doświadczeniach narodu brutalnie okupowanego i pacyfikowanego przez Niemcy i Związek Sowiecki, ale prowadzi do bardzo niedobrych następstw, do zupełnie nieracjonalnych wyborów.
Ludzie silnie identyfikujący się z własną grupą i mocno z nią związani są nieufni wobec członków obcej grupy, a przez to znacznie mniej skłonni do kooperacji z nimi. Ta nieufność wobec obcych skłania nas np. do powstrzymania się od współpracy, nawet gdy sami zaczynamy na tym tracić.
W Stanach Zjednoczony już dosyć dawno temu wypracowano pojęcie "nieufności kulturowj". Wprawdzie tamtejsi psychologowie doszli do swoich wniosków, badając nieprzystosowanie czarnych (Afroamerykanów?) i latynosów, ale chyba wyniki tamtych badań dadzą się przełożyć też na nasze warunki. Może jeszcze nie teraz, ale kto wie, czy nie w niedalekiej przyszłości. Jakoś daję sobie radę z wyobrażeniem kolorowych lekarzy czy pielęgniarek za wschodniej granicy.
Konsekwencje mentalne syndromu oblężonej twierdzy są trochę głębsze. Przede wszystkim jest to jedna z najważniejszych przyczyn ogólnej niskiej samooceny. Poza tym za jeden z głównych objawów uznaje się konformizm i posłuszeństwo wobec przywódców. Dla osób dotkniętych tą przypadłością wszyscy ci, którzy myślą o swojej grupie z innej niż podawana do wierzenia perspektywy, np. jakichś szerszych wspólnot, są zdrajcami (a brak zaufania daje się dosyć łatwo w odpowiednich momentach, np. podczas kampanii wyborczej, podsycać - czasami wystarczy wspomnieć historyczne niegodziwości obcych). W przypadku skrajnej nieufności wobec "innych" może się pojawiać przekonanie o wyższości własnej grupy, ale nawet w przypadkach "łagodniejszych", nie skutkujących paranoją (jak np. w przypadku przeświadczenia, żeśmy narodem wybranym), mamy do czynienia ludźmi - przynajmniej tak wynika z badań psychologów klinicznych - preferujących rozwiązania siłowe w sytuacjach konfliktowych.
W świecie realnym na co dzień musimy decydować o tym, komu zaufać, a nasze poglądy czy przynależność narodowa - jak wynika z tych dzisiejszych badań - nierzadko narzucają nam rozwiązania zupełnie irracjonalne lub w najlepszym razie powstrzymują nas od najbardziej racjonalnych wyborów.
tu cała tabelka:
Taki "projekcyjny" sondaż zrobiono.
Nie pytano, "czy ty byś się zgodził mieć kogoś tam za szefa", tylko "czy sądzisz, że Polacy, by się zgodzili".
Żeby nie by nieporozumień - pytano też Polaków i tylko Polaków.
Wyniki wyszły takie sobie.
Niby się o tym wie, ale i tak jakiś niesmak.
Można to tłumaczyć, że długotrwała historia konfliktów z ościennymi krajami, że prosowiecka orientacja wielu państw Europy Zachodniej, że mentalność oblężonej twierdzy...
Trwałe i głębokie przekonanie, że cały świat jest skierowany przeciw nam, to nie tylko nasza specjalność. W Izraelu zrobiono kiedyś badania, w których zadano pytanie, czy uważają, że cały świat jest przeciw ich narodowi - ponad połowa respondentów zgodziła się z tym sądem. No dobrze, ale oni mają za sobą Holocaust, a na co dzień wojnę.
A co z nami?
Prawdopodobnie kultura, edukacja i polityka umożliwiły podtrzymanie w nas takich właśnie przekonań. Zastąpienie ich jakimś innym spojrzeniem na temat własnej historii mogłoby zmienić bardzo wiele. Tymczasem w ciągu ostatniego półwiecza czy dłużej wyciszano właściwie wszystko, co mogłoby przypominać, że jesteśmy w stanie zachować się jak Amerykanie w wiosce My Lai (pewnie, że lepiej by było akcentować np. sukcesy militarne czy inne, ale tych to jakoś za dużo nie było, a jak były, to też trochę głupio skutkowały, np. przyczyniliśmy się do pobicia III Rzeszy, a na zdrowie nam to nie wyszło). Akcentowanie wszystkiego, co dla narodu bolesne, pozwoliło zbudować silne przekonanie opinii publicznej, że zawsze byliśmy narodem ofiar.
To jest porządny budulec dla nieufności. Fakt, że ta nieufność bazuje na realnych doświadczeniach narodu brutalnie okupowanego i pacyfikowanego przez Niemcy i Związek Sowiecki, ale prowadzi do bardzo niedobrych następstw, do zupełnie nieracjonalnych wyborów.
Ludzie silnie identyfikujący się z własną grupą i mocno z nią związani są nieufni wobec członków obcej grupy, a przez to znacznie mniej skłonni do kooperacji z nimi. Ta nieufność wobec obcych skłania nas np. do powstrzymania się od współpracy, nawet gdy sami zaczynamy na tym tracić.
W Stanach Zjednoczony już dosyć dawno temu wypracowano pojęcie "nieufności kulturowj". Wprawdzie tamtejsi psychologowie doszli do swoich wniosków, badając nieprzystosowanie czarnych (Afroamerykanów?) i latynosów, ale chyba wyniki tamtych badań dadzą się przełożyć też na nasze warunki. Może jeszcze nie teraz, ale kto wie, czy nie w niedalekiej przyszłości. Jakoś daję sobie radę z wyobrażeniem kolorowych lekarzy czy pielęgniarek za wschodniej granicy.
Konsekwencje mentalne syndromu oblężonej twierdzy są trochę głębsze. Przede wszystkim jest to jedna z najważniejszych przyczyn ogólnej niskiej samooceny. Poza tym za jeden z głównych objawów uznaje się konformizm i posłuszeństwo wobec przywódców. Dla osób dotkniętych tą przypadłością wszyscy ci, którzy myślą o swojej grupie z innej niż podawana do wierzenia perspektywy, np. jakichś szerszych wspólnot, są zdrajcami (a brak zaufania daje się dosyć łatwo w odpowiednich momentach, np. podczas kampanii wyborczej, podsycać - czasami wystarczy wspomnieć historyczne niegodziwości obcych). W przypadku skrajnej nieufności wobec "innych" może się pojawiać przekonanie o wyższości własnej grupy, ale nawet w przypadkach "łagodniejszych", nie skutkujących paranoją (jak np. w przypadku przeświadczenia, żeśmy narodem wybranym), mamy do czynienia ludźmi - przynajmniej tak wynika z badań psychologów klinicznych - preferujących rozwiązania siłowe w sytuacjach konfliktowych.
W świecie realnym na co dzień musimy decydować o tym, komu zaufać, a nasze poglądy czy przynależność narodowa - jak wynika z tych dzisiejszych badań - nierzadko narzucają nam rozwiązania zupełnie irracjonalne lub w najlepszym razie powstrzymują nas od najbardziej racjonalnych wyborów.
tu cała tabelka:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz